sobota, 29 lipca 2017

Dzień 24 - Santiago de Compostela...


Dzień wejścia do Santiago! Wielka radość! Tak dużo wysiłku z naszej strony i w końcu mamy finał. Pobudka z samego rana i kiedy niebo przybrało lekko szary kolor przekroczyliśmy granice miasta.


Weszliśmy do katedry i dla odmiany spotkaliśmy się z rozczarowaniem. Pierwsze to Katedra jest w remoncie i nie widać jej frontu bo jest przysłonięty rusztowaniami.
Drugie, wszystko jest tak skonstruowane, że najpierw poszliśmy przytulić Jakuba. Czyli taką dużą figurę św. Jakuba stojącą w prezbiterium w katedrze. Dopiero później można w miarę bezkolizyjnie dostać się do grobu apostoła. Przytulnie figury jest głównie dla osób niewierzących, tych którzy idą w innych celach, niż religijne. Dużo osób wchodzi do katedry tylko po to. Dla nas liczył się bardziej inny akcent, mianowicie czas modlitwy przy grobie. Choć nikt z nas nie ujmuje ważności przytulania się do figury świętego.



Później poszliśmy zobaczyć, gdzie można nabyć "compostelki" czyli certyfikaty pielgrzymowania wystawiane na podstawie specjalnych kart, które codziennie stemplowalismy na kolejnych postojach, w kościołach itp. Jak się okazało musieliśmy to przełożyć na po Mszy bo kolejka była zbyt długa. Kiedy już udało się nam je zdobyć okazało się, że niektóre odbiegają od naszych oczekiwań. Justynie tak gość nabazgrał na tej karcie, że trudno jej było w ogóle te kartę przyjąć, ale że zwrotów się tu chyba nie przewiduje, nie miała wyjścia, choć nie omieszkała wyrazić swojej opinii na temat zatrudniania do wypisywania compostelek osób, które pisać nie potrafią... Tym bardziej, że się za to płaci. Jak widać nawet przy wejściu do Santiago obowiązuje zdanie "A MYŚMY SIĘ SPODZIEWALI"
Na Mszy w kaplicy katedry Justyna zaznala jednak trochę radości, bo śpiewała psalm i grała na gitarze. Żeby radości było więcej, została poproszona o poprowadzenie śpiewów na Adoracji NS w polskim albergue. Więc Bóg w Santiago przywitał Justynę tak, aby jej grające serce się odnalazło, a jej chory perfekcjonizm trochę podleczył.
Grzegorz dzień wejścia przeżył z pokojem w sercu. Poczuciem bliskości i miłości Boga, który mówił do niego bardzo konkretnie i dobitnie. Doświadczył przytulenia przez samego Boga.
Marta z Marcinem drogę wejscia do Santiago przeszli trzymając się za ręce. To piękne świadectwo tego, że małżeństwa powinny iść w taką drogę razem, razem ją przeżywać, razem dochodzić do celu.
Grześ zadbał o to żebyśmy zbytnio nie stali w kolejkach(które tu powstają w tempie ekspresowym) dobrze organizując nam poranek.
Odwiedziliśmy kilka zabytkowych kościołów, doświadczając przy tym trochę smutku, bo wiele z nich jest zagospodarowana na muzea.




Zjedliśmy całkiem niezły obiad, ogarnelismy sklepy z pamiątkami(tzn co gdzie jest, choć wszystkie wyglądają bardzo posobnie) poszliśmy na dworzec autobusowy gdyż w planach jest Finisterra czyli "koniec swiata" cypel, za którym nie ma nic prof oceanu.
Wróciliśmy do albergue i jeszcze przed Adoracją zostaliśmy ugoszczeni pyyyyyszną kolacją po której czuliśmy się mocno ociężali.
Byliśmy na Adoracji, na której Bóg bardzo konkretnie pytał się o naszą wiarę i przyjmowanie Jego Słowa. Ciężko jest odpowiedzieć na to pytanie jednoznacznie i pewnie dlatego mamy nadzieję, że to pytanie będzie nam towarzyszyć często i tak samo często będzie nas zmuszać do refleksji i podejmowania decyzji nawrócenia, ciągle na nowo.


Można się zacząć zastanawiać, że skoro weszliśmy do Santiago, to camino się kończy. A może trzeba uświadomić sobie, że każdy nowy dzień, rozpoczyna nowe camino. I wcale nie chodzi o to żeby za wszelką cenę dochodzić do wyznaczonych celów (choć one też są wazne) ale o to, by te drogę przeżywać z Bogiem i dawać Mu się prowadzić, nawet, a może właśnie szczególnie wtedy, kiedy spodziewaliśmy się czegoś zupełnie innego.

1 komentarz:

  1. Gratulujemy! Wspaniale czytac o Waszych przezyciach ❤️🙂

    OdpowiedzUsuń