poniedziałek, 31 lipca 2017

Dzień 27 - ostatni (?)

Santiago de Compostela pożegnało nas deszczem. Po wyjątkowo wczesnej pobudce i ostatnim juz porannym pakowaniu spiworow i plecaków, opuscilismy ostatni na naszym camino albergue.



Pociąg Santiago - Madrid Chamartin juz czekal na nas na stacji.
Każdy z nas wsiadł do niego pewnie trochę z czymś innym. Jadac tutaj mielismy jakies oczekiwania, wyobrazenia. Prawie wszystko od tych oczekiwan odbiegalo. Od szlaku, jedzenia, cen, przewidywanych trudnosci, odkrytych prawd, temperatury powietrza :) po dojscie do upragnionego celu i wygląd katedry... Czy to, ze wszystko bylo inaczej tzn ze było zle? Ze gorzej? Nasze doswiadczenie mowi nam,  ze inaczej to po prostu inaczej. A moze nawet lepiej? Moze wtedy bardziej stajemy sie otwarci nie tylko na nowe ale i na Boga i Jego pomysly dla nas..? To byl bardzo pouczajacy czas. Nie oddadza go slowa i proby opisywania.  Faktycznie camino trzeba przezyc. Nie da sie inaczej go poznac. Kazdy z nas odkryl na nim cos innego.  Zabieramy to ze soba. Bo nasze camino tak naprawde sie nie konczy. Pielgrzymujemy dalej!


Dzień 26 - Msza Swieta dla pielgrzymów u Santiago

Z albergue w Monte de Gozo przemiescilismy dzis do albergue w Santiago, skad mamy blisko zarowno do sw. Jakuba jak i na dworzec kolejowy, gdzie jutro o 5.15 mamy pociag.
 

Bylismu dzis na Mszy Swietej dla pielgrzymow i pozegnalismy sie ze sw. Jakubem, ale pewnie nie na zawsze :) Udalo nam sie ostatnim rzutem zwiedzic 'hiszpanskiego fast fooda' :D 
ale jakos noe wszystkim smakowalo tutejsze kfc.



Wieczorem wypilismy ostatnie canibowe wino, ktore zaliczalo sie do tych, co to je trzeba woda traktowac.


niedziela, 30 lipca 2017

Dzień 25 - koniec swiata

Jak co dzien wstalismy wczesnie. Ten poranek ku naszej radosci zaczal sie Msza Swieta, na ktorej bylo wiecej Kaplanow niz swieckich. Potem szybkie sniadanie i ..w droge na koniec swiata czyli Fisterre. Ale zaraz zaraz.. jest mgla. Pada... Zaczelismy zadawac sobie pytania czy to aby na pewno ma sens..  Jechac w jedna strone 2 godziny, isc godzine zeby zobaczyc mgle nad oceanem? Nasz wniosek byl taki, ze mgla nad oceanem (chociażby na koncu świata) to zawsze tylko mgla... Wiec rozpakowalismy nasze plecaki... Poniewaz MYSMY SIE SPODZIEWALI ze ten dzien spedzimy na slonecznej, pieknej plazy, wyjelismy z nich kremy do opalania... sukienki kapielowe... i inne ładowarki solarne...





Pojechalismy do Santiago. Tam modlilismy sie ponownie przy grobie sw Jakuba, do ktorego nie bylo kolejek.. w przeciwienstwie do jego postaci do ktorej pielgrzymi zwykli sie przytulac. Zasmucilo nas to. Potem adorowalismy Pana Jezusa.





Po wyjsciu z katedry poszlismy na kawe, gdzie zastanawialismy sie skad owo przytulanie do postaci Jakuba sie wzięlo, jak wyglada ewangelizacja na camino i czy w ogole ma ona miejsce... Zadalismy sobie pytania co my zrobiliśmy na tym camino zeby ktos uslyszal o Chrystusie...
Potem ruszylismy na zakupy. Marcie i Justynie tak one zawrocily w glowach ze juz nie wiedzialy czy do danego sklepu wchodza pierwszy raz czy piąty... :) Bylismy tez w muzeum pielgrzymowania gdzie znalezlismy zdjecia z naszej trasy camino co Justyna skrzętnie wylapala.




Dzis wspomnienie sw Marty. Tzn ze ktos tu ma święto. Imieniny Marta spędziła milo, byly zyczenia, a nawet prezenty, co bardzo uradowalo jej serce bo to jeden z jej jezykow milosci. Poza tym Marta przygladala sie po raz kolejny swojej patronce w Ewangelii i znow ją ona zaskoczyla.


Wieczorem gdy wrocilismy na Monte de Gozo okazalo sie nasz pobyt tam uswietni  nam obecnosc wdziecznych oslow, ktore porozumiewaja sie ozywiscie tylko po francusku, jak na francuskie osly przystalo.





sobota, 29 lipca 2017

Dzień 24 - Santiago de Compostela...


Dzień wejścia do Santiago! Wielka radość! Tak dużo wysiłku z naszej strony i w końcu mamy finał. Pobudka z samego rana i kiedy niebo przybrało lekko szary kolor przekroczyliśmy granice miasta.


Weszliśmy do katedry i dla odmiany spotkaliśmy się z rozczarowaniem. Pierwsze to Katedra jest w remoncie i nie widać jej frontu bo jest przysłonięty rusztowaniami.
Drugie, wszystko jest tak skonstruowane, że najpierw poszliśmy przytulić Jakuba. Czyli taką dużą figurę św. Jakuba stojącą w prezbiterium w katedrze. Dopiero później można w miarę bezkolizyjnie dostać się do grobu apostoła. Przytulnie figury jest głównie dla osób niewierzących, tych którzy idą w innych celach, niż religijne. Dużo osób wchodzi do katedry tylko po to. Dla nas liczył się bardziej inny akcent, mianowicie czas modlitwy przy grobie. Choć nikt z nas nie ujmuje ważności przytulania się do figury świętego.



Później poszliśmy zobaczyć, gdzie można nabyć "compostelki" czyli certyfikaty pielgrzymowania wystawiane na podstawie specjalnych kart, które codziennie stemplowalismy na kolejnych postojach, w kościołach itp. Jak się okazało musieliśmy to przełożyć na po Mszy bo kolejka była zbyt długa. Kiedy już udało się nam je zdobyć okazało się, że niektóre odbiegają od naszych oczekiwań. Justynie tak gość nabazgrał na tej karcie, że trudno jej było w ogóle te kartę przyjąć, ale że zwrotów się tu chyba nie przewiduje, nie miała wyjścia, choć nie omieszkała wyrazić swojej opinii na temat zatrudniania do wypisywania compostelek osób, które pisać nie potrafią... Tym bardziej, że się za to płaci. Jak widać nawet przy wejściu do Santiago obowiązuje zdanie "A MYŚMY SIĘ SPODZIEWALI"
Na Mszy w kaplicy katedry Justyna zaznala jednak trochę radości, bo śpiewała psalm i grała na gitarze. Żeby radości było więcej, została poproszona o poprowadzenie śpiewów na Adoracji NS w polskim albergue. Więc Bóg w Santiago przywitał Justynę tak, aby jej grające serce się odnalazło, a jej chory perfekcjonizm trochę podleczył.
Grzegorz dzień wejścia przeżył z pokojem w sercu. Poczuciem bliskości i miłości Boga, który mówił do niego bardzo konkretnie i dobitnie. Doświadczył przytulenia przez samego Boga.
Marta z Marcinem drogę wejscia do Santiago przeszli trzymając się za ręce. To piękne świadectwo tego, że małżeństwa powinny iść w taką drogę razem, razem ją przeżywać, razem dochodzić do celu.
Grześ zadbał o to żebyśmy zbytnio nie stali w kolejkach(które tu powstają w tempie ekspresowym) dobrze organizując nam poranek.
Odwiedziliśmy kilka zabytkowych kościołów, doświadczając przy tym trochę smutku, bo wiele z nich jest zagospodarowana na muzea.




Zjedliśmy całkiem niezły obiad, ogarnelismy sklepy z pamiątkami(tzn co gdzie jest, choć wszystkie wyglądają bardzo posobnie) poszliśmy na dworzec autobusowy gdyż w planach jest Finisterra czyli "koniec swiata" cypel, za którym nie ma nic prof oceanu.
Wróciliśmy do albergue i jeszcze przed Adoracją zostaliśmy ugoszczeni pyyyyyszną kolacją po której czuliśmy się mocno ociężali.
Byliśmy na Adoracji, na której Bóg bardzo konkretnie pytał się o naszą wiarę i przyjmowanie Jego Słowa. Ciężko jest odpowiedzieć na to pytanie jednoznacznie i pewnie dlatego mamy nadzieję, że to pytanie będzie nam towarzyszyć często i tak samo często będzie nas zmuszać do refleksji i podejmowania decyzji nawrócenia, ciągle na nowo.


Można się zacząć zastanawiać, że skoro weszliśmy do Santiago, to camino się kończy. A może trzeba uświadomić sobie, że każdy nowy dzień, rozpoczyna nowe camino. I wcale nie chodzi o to żeby za wszelką cenę dochodzić do wyznaczonych celów (choć one też są wazne) ale o to, by te drogę przeżywać z Bogiem i dawać Mu się prowadzić, nawet, a może właśnie szczególnie wtedy, kiedy spodziewaliśmy się czegoś zupełnie innego.

Dzień 23 - Monte de Gozo czyli kawalek Polski..

Na camino nagle zrobilo sie jakos tlocznie i turystycznie. Kilka szlakow zbiega sie w jeden, wiec automatycznie jest nas wiecej. Nie zeby przeszkadzali nam ludzie, po prostu ciezko sie idzie w takim tlumie i halasie.





Dzisiejsza droga miala ponad 30 km (kolejny raz utwierdzamy sie w przekonaniu, ze slupki caminowe i przewodniki klamia), prowadzila przez eukaliptisowe lasy, a takze przez dobrze nam znane gorki i dolki.




Doszlismy do albergue w Monte de Gozo tzw. Wzgorze Radosci :) I tu najwazniejsza informacja: przed albergiem obok hiszpanskiej flagi powiewa nasza. Polska. Bialo - czerwona. Co wiecej wchodzisz do srodka, a tam na recepcji mowia do Ciebie 'dzien dobry, czesc' :) alez radosc! :) Menu po polsku, a na obiad schabowy.

Podobno :) ze wzgorza pierwszy raz mozna zobaczyc wieze katedry Santiago, gdzie stąd mamy juz tylko 5 km.




czwartek, 27 lipca 2017

Dzien 22 - hiszpańsa messa

Jak zwykle rano pozegnalismy sie z albergiem, by po poludniu przywital nas kolejny. Albo i nie... :)

                 Slonce od momentu wschodu
towarzyszylo nam dzis nieustannie, co po godzinie 13 baaaardzo mocno dawalo sie we znaki. 



W albergach slychac bylo slynne ' completo', co oznacza, że nie ma juz miejsc. Na szczescie Justynie i Grzeskowi udalo sie zorganizowac dwa pokoje w takim wynajmowanym dla pielgrzymow mieszkanku wiec mielismy gdzie spac. Udalo nam sie tez pojsc na Msze Swieta w tutejszym kosciele parafialnym. Oczywiscie Msza po hiszpansku, co jednym podobalo sie bardziej a innym mniej. 



W zwiazku z tym, że dzis jest wspomnienie sw Anny, czytajacym nas Annom (a wiemy ze sa takie Anna Turski) skladamy  najlepsze zyczenia! :)




wtorek, 25 lipca 2017

Dzień 21 - świętujemy!

Spalismy ten nocy z panem, ktory mówił po angielsku z fantastycznym akcentem, mial k 60 lat i wyprobował większość alkoholi z oobliskiego baru. Ponadto mial bardzo oryginalny tatuaż.


Tak, tak to caminowa strzalka wskazujaca kierunek gdzie isc. A to znaczy, ze mamy doczynienia z caminowym swirem - oczywiscie w pozytywny znaczeniu. Poki co az tak camino nam nie zawrocilo w glowie, cobysmy lecieli do tatuazysty, ale jak juz wczesniej pisalismy uroki camino - czyli trudy i radosic, (si si trudy to tutaj tez uroki) dotykaja nas tak silnie, że jeszcze będac na tym camino przechodzą nam przez glowy mysli o kolejnym... 

Dzis nasze pielgrzymie, caminowe swieto. Świętego Jakuba Apostola. 




Widzielismy go tu w Hiszpanii juz w wielu odslonach. Kilkoma z nich dzielimy sie powyżej.

Zastanawiamy sie dzis nad postacią sw Jakuba Apostola, nazwanego przez Jezusa 'synem gromu' - a to Ci temperament, pierwszego męczennika, tego, ktoremu matka chciala zalatwic stolek. Jednoczesnie tego, ktory byl przez Jezusa wyirozniony. To w jego obecnosci Jezus przemienil sie na Gorze Tabor ale i pokazal swoje wielkie cierpienie w Ogrojcu... 
Dzisiejsza Ewangelia pokazuje, ze Jakub chcial byc bardzo blisko Jezusa. Chcial pic z Nim z tego samego kielicha. Pewnie nie wiedzial wtedy, ze wiąże sie to z dzieleniem Jego cierpienia... 

W miasteczku w ktorym dzis spimy jest Zgromadzenie Cystersow wraz z piekna swiatynia. 


Na jego terenie znajduje sie rzeźba, pomnik czy cos na ten styl. Ogolnie jest to krzyz. Na nim jak to na dobrze znanym nam krzyzu jest Jezus. Ale to nie wszystko. Z jego drugiej strony jest miejsce dla Maryii... Miejsce dla Matki, dla drugiego człowieka, rownie dobrze dla mnie... 
Życie z Bogiem nie jest sielanka ani wiecznym worshipem... Życie z Nim to też trud i cierpienie. Pytanie czy chce to przyjać? Nie ma zmartwychwstania bez umierania..  Jakub, zajal miejsce po drugiej stronie tego krzyża. A ja...?




Dzisiejszy dzień zaczęliśmy rano z lekkim niepokojem. Raz, że Marta jechała taksówka więc się o nią martwiliśmy, dwa - martwiliśmy się też o siebie bo przed nami był ciężki odcinek z dużym przewyższeniem. Z niepokojem spogladalismy na wiatraki na szczycie góry i wiedzieliśmy, że będziemy przechodzić obok nich. Szliśmy więc krok za krokiem, cały czas pod górę i wyczekujac momentu ostrego podejscia, jakież było nasze zdziwienie kiedy obeszliśmy górę a wiatraki zostały za nami. Okazało się, że szlak został kilka lat temu zmieniony (być może właśnie ze względu na poziom trudności) i teraz idzie się ciągle pod górę, ale jest to rozłożone na dłuższą trasę, przez co podejście jest łagodniejsze. 









Poranek był bogaty w chłód, wielokolorowe niebo oraz ciekawe oznakowanie szlaku przypominające prowizoryczny grób. 
Odcinek przeszliśmy dość konkretnym tempem. 



Justyna jakiś czas temu odkryła, że Bóg dał jej grające serce. Kiedy zakłada słuchawki i puszcza worshipowa muzykę, nabiera znacznie szybszego tempa i czas jakby staje w miejscu. Ostatnio była świecie przekonana, że szła 10 minut, a tak naprawdę przeszła dobre 3 km. Dzisiaj ze smutkiem stwierdziła, że zepsuła się jedna słuchawka i ciężko się słucha muzyki jednym uchem, ale i tak czas uwielbienia muzyką był. 
Marcin był w ciągłej łączności ze swoją żoną, dzięki czemu mogliśmy składać zamówienia, co chcemy na obiad :-) 
Grzesiek dzielnie szedł i mamy wrażenie, że nic go nie złamie, ale narzeka na ból w klatce piersiowej, co jest trochę niepokojące. Mamy jednak nadzieję, że to po prostu zmęczenie organizmu i odpoczynek pomoże. 
Marta czuje się już lepiej, choc nadal jest pociągająca. 
Takie caminowe życie. 

Słuchajcie... pogryzły nas pluskwy (chyba) jedyne słowo jakie przychodzi nam w tym momencie do głowy to słowo "SWĘDZI"

Dzien zakonczylismy Kompleta u Cystersow... ❤