piątek, 21 lipca 2017

Dzień 16 - Polaco menu del dia

Obudziliśmu sie w fajnym, burżujskim albergue. Znowu. Na swoja obrone mamy to, że innego w tej miejscowosci nie było..



To jest ten dzień kiedy wchodzimy do pierwszego na naszym camino galicyjskiego mista - Ribadeo. Aby do niego dotrzeć trzeba pokonać calkiem niezły most.




Po przejsciu przez most naszym oczom ukazał
sie niesamowity widok, ktory zwlaszcza na Justynie znacznie odcisnąl swoje piętno...


...do tego stopnia, że już obczaila na nastepne camino (tak, tak, niektórzy z nas myslą juz o nastepnym) jakie sa ceny takich hamakow i to, że po prostu musialaby miec cieplejszy spiwor niż jej obecny :) 
Na zdjęciu of corse spiacy pielgrzymi.. pod kosciołem, nad wodą, za free, bez prysznica, pod gwiadami... no coz zawsze sa jakies minusy i plusy. 



Potem doszlismy na rynek na ktorym po przeanalizowaniu sytuacji chlopaki poszli na szlak camino, a dziewczyny na poszukiwanie busa.  W miedzyczasie odwiedzily Pana Jezusa w okolicznych kosciolach, przy okazji przygladajac sie tutejszej sztuce sakralnej. 
Najwieksze wrazenie zrobila na nich Maryja w czerni. Prawdziwa Czarna Madonna. W pierwszej chwili byly wystraszone...


i jeszcze jedna ale juz z mniej straszna twarza: 


Ponadto tutejsze figury świetych sa w ubraniach. Niektóre maja nawet peruki...




Oczywiscie kto zna Justyne ten wie, ze nie moglo obyc sie bez jakiegos zwierza.


Podroz autobusem byla wesola. Jedziemy, jedziemy po czym autobus zatrzymuje sie w jakims Pikutkowie czytaj hiszpanskiej wiosce Foz i kierowca kaze nam wysiadac. Spodziewalysmy sie przesiadki, ale nie wyrzucenia z autobusu :P stanelysmy jak wryte, troche nie wiedząc co ze soba począć, a odjezdzajacy kierowca chcac nam pomoc krzyczal tylko 'aki aki aki'. Na szczescie za chwile podjechal nastepny autobus i szczesliwie dotarlysmy do Lourence. 

Chlopaki natomiast nie mieli tak latwo... szli po gorach 30 km, w pelnym sloncu i z szybkim tempem. 






Slowem mozna powiedziec 'cisnęli'. Byla tylko jedna rzecz mogaca zmotywowac ich do postoju i jednoczesnie odpoczynku. Bar :) o osobliwej nazwie, w ktorym posilili sie cerveza i ruszyli dalej. 


Tak pedzili, ze dziewczyny ledwo zdarzyly zrobic obiad a albergue. Aporopo obiadu... polaco menu del dia: prawdziwy schabowy, ziemniaki i mizeria... mielismy ochote płakać z radosci, aczkoliwek zrobienie na taki obiad zakupow w hiszpanskim supermercado bylo wyzwaniem. (Czy wiecie, ze nie mozna tu kupic ziemniakow inaczej jak w 5kg woreczkach?) 

Grzesiek wczoraj nie dosc ze zorganizowal odprawienie Mszy w miejscowym kosciele, to jeszcze zalatwil, zeby zostala ona wpisana w tutejszy rozklad jazdy.











2 komentarze: