niedziela, 16 lipca 2017

Dzień 12 - to masz przesrane

Zdanie 'ty to masz przesrane' ponownie dedykujemy Marcie. 253 razy byla od wczorajszego wieczoru do dzisiajszego poranka  w toalecie, nie wdajac sie w szczegóły wywrociło ja na drugą stronę. Generalnie siedząc na kiblu i placząc śpiewala 'never ending story', a Marcin szukal szpitala. Rano więc każdy poszedł w swoja stronę. Justyna i Grzesiek na szlak camino, Marta z Marcinem, który mial dla niej caly plecak cierpliwość (45 L + 10) na ciapąg. 

Widoki po drodze Justyna i Grzesiek mieli piekne. Blisko ich szlaku było zejście na plaże, z którego skorzystali.




Grzesiek mial tam, nad oceanem glebokie poczucie obecnosci Boga, Jego wszechmocy i małosci czlowieka. Przypomniał mu się fragment z Koheleta o tym, że wszystko ma swoj czas, m.in. że jest czas rzucania kamieni. Więc zaczął rzucać kamienie do oceanu. Miał już takie doświadczenie kiedyś w Kanadzie. I tak jak wtedy i dzis jego rzucanie kamieniami było modlitwą. 





Jesli już o Grzesku mowa to.... wcale mu nie wypominamy, że za jego przyczyna 2 dni temu pękł Justynie babel.

Jedzenie bylo dzis fatalne. Marta dziekowala Bogu za swoje sucharki przy ktorych pozostala (pomogly, catarsis opanowane). Kiedy kelner przyniosl obiad na stól Justyna, Marcin i Grzesiek w milczeniu wymienili spojrzenia. Nie bylo im do smiechu... Ich oczom ukazaly sie strąki dla świń z przypowieści o synu marnotrawnym... Grzesiek ogolnie jest kozakiem jesli chodzi o jedzenie. Zjada co się da. To 'danie' jednak go przerosło. Marcinowi kojarzylo sie z zaparzonymi pokrzywami...  Justyna zas boi sie, że dołączy do Marty i jej catarsis... ale trzeba zaznaczyć, że miala dzis choc chwile radosci jesli chodzi o jedzenie. Kiedy wstapili z Grzeskiem po drodze do baru Justyna postanowila, że zamówi sobie tortillę. Tak tez zrobila. Zamowila tortille  i dostala... uwaga: bułkę z rozplackanymi ziemniakami w srodku :D na szczescie Justynie to smakowalo i stwierdzila, ze nie pomyslalaby nigdy,  ze bulka z ziemniakami moze byc tak dobra.

Marta zorientowala sie, ze jest dzis niedziela po dwoch czytaniach w czasie Mszy. Na camino kazdy dzien choc baaardzo inny jest podobny. Wstajesz wczesnie rano, ruszasz z miejsca, ktorego prawdopodobnie juz nigdy nie zobaczysz, drogą, w czasie której mieszają sie Twoje uczucia od szczęścia,  zachwytu po bezsilnośc i zlość. Docierasz do kolejnego miejsca, ktore na jedno popoludnie, wieczor i noc będzie ci troche jak dom. Kawalek lozka i podlogi na ktorej lezy twoj plecak... Rano wyruszasz znowu.


Dla Marcina dzisiejsze slowo mówiące o przypowiesci o siewcy, bylo bardzo żywe. Zobaczył, ze tu na camino ciernie bardzo przeszkadzają mu byciem żyzną glebą. 
Ze za bardzo martwi sie planowaniem trasy, tym, czy bedziemy mieli co jesc, gdzie spac, którędy pójść... 
Marta zastanawia się, że może wlasnie o to chodzi na camino? Ze ma byc zupelnie inaczej niz oczekiwalismy. Ze o pewne rzeczy trzeba zawalczyc, a z innymi sie zmierzyć.. Naprawdę jest dobra w teorii :D










1 komentarz: